Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

ry goryczy dzisiejszego spotkania zapomnieć nie mógł.
— Na to spuszczać się nie można — odparł, jak gdyby czekał tylko zachęty by mówić dalej.
— Owszem, na to spuścić się trzeba — rzekł ojciec — bo... bo jakimże sposobem mogę oddalić go ztąd?
— Ojciec bo lubi półśrodki, — powiedział syn z pewną przymówką.
— Dotąd jednak doprowadziły mnie one zawsze tam gdzie chciałem. Bądź spokojny Wilhelmie; cóż nas obchodzić może ten człowiek? Niemamy przecież powodu go się lękać; a gdy zostaniesz mężem księżniczki Stefanji, nasze dwie rodziny złączone uczynią położenie nasze niezachwianem.
Te słowa krzyżowały się dziwnie; bo jeśli hrabia nie miał powodu lękać się Kiljana, cóż znaczyło to małżeństwo jego syna? jakie położenie ono wzmocnić miało? Wilhelm zresztą nie pytał o to, a ojciec mówił dalej.
— Spodziewam się też, że w tym czasie majorat nasz zatwierdzonym będzie; powtarzam ci bądź spokojny.
— Łatwo to powiedzieć — odparł syn — ja nim być nie mogę; sam jego widok draźni mnie.
— I cóż ztąd? trzeba postępować jak gdybyś był spokojny, jak gdybyś nie wiedział wcale, że on jest tutaj.