Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

trzał wcale na niego, a wyraz żaden nie poruszał jego rysów.
— Nie rozumiem prawdziwie co ojciec chce powiedzieć; czyż ona mogłaby myśleć o nim?
— Któż to wie! Amelja jest złośliwa i skryta.
— I cóż ona zrobić może?
— Hrabia wzruszył ramionami.
— Sadziłem, że lepiej znasz kobiety; oneto właśnie mają zwyczaj czepiać się spraw zrozpaczonych, i targać na niepodobieństwa.
— Amelja nie uczyni tego.
— Nie spuszczaj się na to, i nie przywodź jej do ostateczności.
Hrabia zamyślił się, nie dodał nic więcej, i siedział dalej nieruchomy z głową zwieszoną. Wilhelm przechodził się wielkiemi krokami po pokoju. Każdy z nich szedł za kierunkiem własnych myśli, i nie miał nic do powiedzenia drugiemu. Milczenie zaległo pokój, i byłoby trwało Bóg wie jak długo, gdyby go nie przerwało wejście lokaja z oznajmieniem, że obiad podano.
Dla starego hrabiego chwila ta, jak zwykle dla przeżytych rozpustników, miała pewną uroczystość. Sam z kuchmistrzem układał zawsze program całodzienny, a obiady i kolacje jego słynęły pomiędzy smakoszami stolicy. Pomimo dolegającej mu troski powstał więc skwapliwie i przeszedł do jadalnej sali, gdzie zgromadziło się wkrótce całe towarzy-