Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

mi oznajmić natychmiast swój sukces. Przypominam sobie, że oczy jego gorączkowo błyszczały, a twarz była purpurową; spostrzegłem też niezwykłą szybkość jego chodu.
— Zrobione! — krzyknął, chwytając mnie za rękę. — Więcej, niż zrobione! Niech pan idzie ze mną prędko do domu, to zobaczy...
— Naprawdę?
— Naprawdę! — wrzasnął. — Niesłychane, zdumiewające! Niechno pan idzie prędzej!
— Przyśpiesza — podwójnie?
— Co tam podwójnie! Więcej, znacznie więcej! Jestem oszołomiony. Chodźmy prędzej! Spróbuje pan preparatu! zobaczy pan! Niesłychane, zdumiewające!
Pochwycił moje ramię i począł wspinać się na wzgórze tak prędko, krzycząc i gestykulując, że musiałem niemal biec za nim. Pewna wycieczka, jadąca auto-carem, wytrzeszczyła na nas unisono oczy, jak to zwykle czynią wycieczkowicze, jadący auto-carem. Dzień był jasny i gorący, jeden z tych dni, tak częstych w Folkestone, kiedy to wszystkie barwy błyszczą jaskrawo, a kontury przedmiotów zarysowują się ostro. Wiał też wietrzyk, ale zbyt nikły, aby mnie w takich okolicznościach ochłodzić i osuszyć. Zawołałem łaski.
— Alboż ja tak prędko chodzę? — zapytał Gibberne i zwolnił kroku, maszerując jednak bardzo szybko.
— Czyż pan spróbował trochę tego lekarstwa? — zapytałem, ciężko dysząc.
— Nie — odrzekł — zaledwie kropelkę wody, którą wypłókałem kieliszek po moim eliksirze.
— Więc działanie jest podwójne? — zapytałem, podchodząc do drzwi profesorskiego domu, rozpaczliwie spocony.