Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tysiącokrotne! Więcej, niż tysiącokrotne! — wrzasnął Gibberne, otwierając dramatycznym ruchem rzeźbioną dębową bramę, w stylu staroangielskim.
— Nie! — zawołałem, wchodząc w drzwi.
— Nawet nie wiem, ilokrotnie przyśpiesza — odrzekł, z kluczem w ręku.
— I pan...
— Rzuca to zupełnie nowe światło na fizjologię nerwów, przedstawia w zupełnie nowej formie teorję widzenia!... Bóg raczy wiedzieć, ile razy! Będziemy myśleli o tem później. Narazie chodzi o to, aby wypróbować preparat.
— Mamy zażyć go? — zapytałem w przedpokoju.
— Ano, tak! — odrzekł Gibberne już z laboratorjum. — Oto jest w tej małej, zielonej flaszeczce. Chyba, że pan się boi...
Jestem z natury ostrożny, awanturniczy zaś — tylko w teorji. Bałem się. Ale z drugiej strony, byłoby się czem pysznić później.
— Dobrze — wybąknąłem — pan już próbował, prawda?
— Próbowałem — odrzekł — i jak pan widzi, nic mi się nie stało. Nie wyglądałem chyba, jak mortus; przeciwnie, czuję się...
Osiadłem.
— Niech mi pan naleje — rzekłem. — W najgorszym wypadku nie będę się musiał więcej strzyc ani golić, co jest najpotworniejszym pomysłem cywilizowanego człowieka. Jak się zażywa tej mikstury?
— Z wodą — i Gibberne postawił na stole karafkę.
Siedziałem na fotelu, a on stał przed biurkiem i patrzył na mnie. Przypomniał sobie nagle, że jest lekarzem, specjalistą z Harley Street.