Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/110

Ta strona została uwierzytelniona.

Wcale nie poruszała się z miejsca: wisiała nieruchomo w powietrzu.
— Naogół biorąc — rzekł Gibberne — w naszej szerokości geograficznej przedmiot, spadając, przebywa szesnaście stóp w pierwszej minucie. I ta szklanka spada z szybkością szesnastu stóp na sekundę, tylko, że widzi pan, jeszcze nie upłynęła setna część sekundy. To panu powinno dać pojęcie o szybkości mego przyspieszacza.
Powiódł ręką dookoła, ponad i poniżej spadającej powoli szklanki, wrzeszcie pochwycił ją za dno i postawił bardzo ostrożnie na stole.
— Co, hę? — odezwał się ze śmiechem.
— Wszystko to jest pierwsza klasa — zadecydowałem, zaczynając powolutku wstawać z krzesła. Czułem się doskonale, bardzo lekko i przyjemnie, ponadto byłem pełen ufności w swoje siły. Organizm mój funkcjonował z ogromną szybkością. Serce, naprzykład, biło tysiąc razy na sekundę, ale nie czułem się wcale przez to gorzej. Wyjrzałem przez okno. Nieruchomy cyklista z pochyloną głową tkwił w obłoku kurzu, jakby chciał dogonić rozpędzony omnibus, który nie ruszał się z miejsca.
Gibbernie! — zawołałem. — Jak długo może trwać działanie tej przeklętej mikstury?
— Bóg to raczy wiedzieć! — odrzekł. — Ostatnim razem, kiedym tego zażył, położyłem się do łóżka i przespałem czas działania. Muszę się przyznać, że miałem stracha nie na żarty. Minęło wówczas kilka minut. Mnie się wydały godzinami. Po pewnym jednak czasie efekt znika gwałtownie.
Byłem bardzo dumny; nie czułem żadnego lęku — może dlatego, że byliśmy we dwoje.
— Możebyśmy wyszli trochę? — zaproponowałem.