Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/12

Ta strona została uwierzytelniona.

czucia, ale z całemi kośćmi; dostał się wreszcie na płaszczyznę i zatrzymał tu, otoczony zwałami śniegu, który uratował mu życie. Kiedy odzyskał przytomność i zdał sobie sprawę z sytuacji, począł wygrzebywać się ze śniegu i wreszcie zobaczył gwiazdy. Przez pewien czas leżał na brzuchu, zastanawiając się, gdzie jest i co się z nim stało. Zbadał całość swoich członków i stwierdził, że postradał większość guzików, a kurtka owinęła mu się dokoła głowy. Nóż wypadł z kieszeni, a kapelusz zaginął bez wieści, choć wiązał go stale pod brodą. Przypomniał sobie ostatnią chwilę przed upadkiem: szukał kamieni dla podparcia schroniska. Zgubił też gdzieś swój czekan.
Zrozumiał wreszcie, że spadł z góry, i podnosząc głowę, przyjrzał się przestrzeni, którą przeleciał — wydawała się jeszsze bardziej olbrzymią w bladem świetle księżyca. Z rozszerzonemi oczyma badał straszliwe, białawe urwisko, wyłaniające z ciemności swój przygniatający zwał. Tajemnicze, fantastyczne piękno tej skały ścisnęło mu serce; nagle wstrząsnął nim paroksyzm śmiechu i łkania...
Po dłuższym upływie czasu zdał sobie sprawę, że leży na krawędzi śniegowego pola. Wdole, poniżej łagodnego zbocza, oświetlonego jasno księżycem, zauważył ciemne, rozsiane plamy, jakgdyby hale. Powstał z wysiłkiem, opanował zbolałe członki, zsunął się ostrożnie ze śniegu i podążył w kierunku łąk. Tam zwalił się do snu pod skałą, osuszył butelkę, którą znalazł w kieszeni, i zasnął natychmiast.
Obudził go śpiew ptaków.
Usiadł i począł się rozglądać. Był na niewielkiej wyżynie, stanowiącej dno rozległej przepaści, ograniczonej złomami, po których stoczył się wczoraj wraz z lawiną. Przed nim wznosił się aż do nieba