Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Clayton rozejrzał się dziwnie i obszedł pokój dookoła.
— Mówię z całą życzliwością — zaznaczył. — Jest to zresztą najzupełniejsza prawda. Na pierwszy rzut oka upiór mój wydał mi się słabiutki.
Podkreślił swoje słowa ruchem ręki, trzymającej cygaro.
— Wpadłem na niego w tym długim korytarzu, wiecie? Stał obrócony tyłem i ja ujrzałem go pierwszy. Był przezroczysty i białawy; widziałem lśnienie okienka w końcu korytarza poprzez jego postać. Wygląd ducha i zachowanie upewniło mnie o jego słabości. Sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział absolutnie, co ze sobą począć. Jedną ręką opierał się o boazerję, drugą, drżącą, zasłaniał usta. O tak!
— Jak wyglądał? — zapytał Sanderson.
— Chudy. Znacie te szyje młodzieńcze, które się kończą dwoma rówkami wzdłuż pleców, tu i tu, wiecie? Mała, głupawa główka, najeżone włosy, brzydkie uszy. Marne ramiona, węższe od bioder, wykładany kołnierzyk, krótka „gotowa“ marynarka, nieodprasowane spodnie, wystrzępione nieco. Tak oto wyglądał. Wchodziłem spokojnie na schody. Nie miałem światła ze sobą, rozumiecie — lichtarze stoją w przedpokoju, a lampa jest tylko ta jedna — nosiłem miękkie pantofle i spostrzegłem go, kiedy już byłem na górze. Stanąłem, jak wryty, chcąc zdać sobie sprawę. Nie byłem ani trochę przestraszony. Przypuszczam, że w większości podobnych wypadków, nie czuje się ani przerażenia, ani podniecenia. Byłem tylko zdziwiony i zaciekawiony. Myślałem sobie: ...Wielki Boże! Otóż i duch... A nie wierzyłem przecie ani na chwilę w duchy przez całych dwadzieścia pięć lat.
— Hm! — mruknął Wish.