Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, proszę pana. Zapomniałem czegoś. Pętam tu się od zeszłej nocy, kryję się w szafach i pustych pokojach, gdzie się zdarzy. Jestem całkiem ogłupiały. Nigdy jeszcze dotychczas nie straszyłem i może dlatego tak mi nie idzie.
— Nie idzie panu?
— Tak, proszę pana. Próbowałem już parę razy — i nic. Jest taki jeden maleńki ruch, którego zapomniałem. I dlatego nie mogę zniknąć.
Było to, musicie przyznać, zastanawiające. Duch patrzył na mnie tak żałośnie, że za nic w świecie nie mógłbym go traktować ostro i zgóry, jak uprzednio.
— To dziwne — powiedziałem.
Nagle wydało mi się, że słyszę czyjeś kroki na dole.
— Chodźmy do mego pokoju i tam mi pan wszystko opowie — dodałem — bo, jak dotychczas, niewiele rozumiem.
Chciałem wziąć go za rękę. Rezultat był taki, jakbym usiłował złapać kłąb dymu. Zapomniałem, zdaje się, numeru swego pokoju. W każdym razie pamiętam, że wchodziłem do paru sypialni — były puste, ja jeden mieszkałem w klubie — zanim znalazłem swoje walizy.
— Jesteśmy — powiedziałem, siadając w fotelu. — Niech pan siada i opowie mi, co należy. Zdaje się, mój stary, żeś się grubo wsypał.
Duch odpowiedział, że wolałby nie siadać, że jeżeli mi wszystko jedno, to woli fruwać po pokoju. Tak też uczynił, a po chwili wdaliśmy się w długą i poważną rozmowę. Wkrótce wódka wywietrzała mi z głowy i zrozumiałem, żem się wdał w sprawę pieruńsko dziwną i niezwykłą. Duch unosił się przede mną w powietrzu, przezroczysty i cichy, choć obdarzony głosem. Konwencjonalne