Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

bą, przypuszczam — kiedy nieudana wyprawa dla zatkania rury gazowej położyła kres wszystkiemu.
— A gdzie się pan właściwie teraz znajduje? — zapytałem. — Nie w...
Tłumaczył się niejasno. Mam wrażenie, że pozostaje on w niejasnym, przejściowym okresie, w specjalnej jakby rezerwie dla dusz, które nie umiały wybrać pomiędzy grzechem i cnotą. Nie wiem wreszcie. Był on nazbyt samolubny, a za mało spostrzegawczy, aby mi dać pojęcie o tem, co się dzieje z Tamtej Strony. Sprzymierzył się z bandą podobnych sobie duchów — głupawych i słabowitych młodzieńców, noszących to samo imię chrzestne, którzy niewątpliwie mówili często o „straszeniu i tem podobnych rzeczach. Ba, kiedy owo „straszenie“ przerażało przedewszystkiem ich samych, więc też poczęli namawiać jego właśnie. Podżegali go tak długo, aż poszedł.
— No, wiecie! — powiedział Wish.
— Takie na mnie przynajmniej uczynił wrażenie — rzekł skromnie Clayton. — Być może nie byłem nastrojony krytycznie, ale na takiem właśnie tle mi się zarysował. Fruwał więc sobie tu i tam po pokoju, a cienki głosik brzęczał, brzęczał, snując opowieść o swojej marniutkiej osobie. Wszystko tonęło w powodzi mętnych słów i niewyraźnych faktów. Był jeszcze mniejszy, marniejszy i mniej znaczący, niż za życia. Tyle tylko, że gdyby żył, nie tolerowałbym go ani chwili w swoim pokoju. Poczęstowałbym go kopnięciem gdzieś i — dowidzenia!
— To prawda — zauważył Evans — zdarzają się śmiertelnicy tego pokroju.
— I równie jest prawdopodobne, że mogą zostać upiorami, jak każdy z nas — dodałem.
— Do pewnego stopnia zaciekawiała mnie roz-