Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Siedzieliśmy wkoło, utkwiwszy wzrok w Claytonie — ja, przynajmniej, dziwnie sztywno, jakby ciało moje od karku do krzyża zmieniło się w sztabę żelazną. Tymczasem Clayton z powagą i pogodą nachylał się, kołysał, potrząsał rękami i dłońmi. Kiedy zbliżył się do końca, zaszczekały mi zęby. Ostatni ruch, jakiem to już powiedział, polegał na rozwarciu ramion i przechyleniu wtył głowy. Kiedy doszedł do tego gestu, przestałem oddychać. Było to śmieszne, prawda, ale wiecie dobrze, jakie wrażenie sprawiają historie o duchach. Działo się wszystko po kolacji, w dziwnym, starym, mrocznym domu. Czy naprawdę...?
Clayton stał przez chwilę z rozwartemi ramionami i podniesioną głową, pewny siebie i uśmiechnięty w świetle lampy. Chwila ta zdawała się trwać wieczność, aż nagle z piersi naszych wydarło się westchnienie ulgi i radosne: — „Nie!“ — Gdyż Clayton, jak to było oczywiste, nie znikał. Wszystko to były głupstwa. Opowiedział poprostu fantastyczną historję i trzymał nas w napięciu przez pewien czas. To wszystko.
Lecz nagle twarz Claytona poczęła się mienić. Mieniła się. Mieniła się, jak dom, kiedy poczną w nim nagłe gasić światła. Oczy jego nagle znieruchomiały, uśmiech zastygł na wargach. Stał jeszcze chwilę, kołysząc się zlekka.
I chwila ta trwała wieczność. A potem, rozumiecie, krzesła poprzewracały się z łoskotem, wszyscyśmy zerwali się z miejsc. Claytonowi ugięły się kolana, upadł, jak długi, a Evans pochwycił go w ramiona.
Zdrętwieliśmy. Nie znajdowaliśmy słów. Nie wierzyliśmy własnym oczom... Kiedym przyszedł nieco do siebie, klęczałem koło Claytona. Sander-