Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— Potknął się! — zawołał Correa — potknął się dwa razy, nimeśmy tutaj przyszli!
— Zaprowadźcie go przed starszyznę!
Wepchnęli Nuneza nagle w drzwi, prowadzące do izby, ciemnej, jak piwnica, choć w głębi płonął słaby ogień. Cała gromada weszła za nim, zasłaniając zupełnie światło dzienne. Góral, popychany przez wszystkich, przewrócił się, jak długi, potknąwszy się o nogi jakiegoś siedzącego człowieka. Jego ramię przytem uderzyło w twarz innego; poczuł stłoczoną masę twarzy, usłyszał krzyk przestrachu i przez chwilę szarpał się wśród setek rąk, które go zewsząd pochwyciły. Walka była nierówna. Nunez zdał sobie sprawę z sytuacji i stanął spokojnie.
— Upadłem — objaśnił. — Nic nie widzę w tych egipskich ciemnościach.
Uczyniła się cisza, jakby ci wszyscy, niewidzialni w mroku ludzie chcieli zrozumieć sens tych słów. Potem rozległ się głos Correa:
— To jest istota niedokształcona. Chwieje się, chodząc, a mówiąc, używa słów niezrozumiałych.
Inni też poczęli o nim mówić coś, co słyszał i rozumiał niedokładnie.
— Czy mogę usiąść? — zapytał po chwili. — Nie będę więcej z wami walczył.
Naradzili się i pozwolili mu powstać.
Głos jakiegoś starca począł zadawać pytania i Nunez objaśniał starszyźnie Kraju Ślepców z jakiego to świata przyszedł: mówił o niebie, górach, darze wzroku i innych cudach. Ale oni nie rozumieli i nie wierzyli niczemu — rzecz ta przechodziła jego pojęcie. Nie rozumieli także większości słów, których używał. Od czternastu pokoleń lud ten był ślepy i odcięty od widzialnego świata; nazwy rzeczy widzialnych zaginęły lub uległy prze-