Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

ców i nawodnione pola, gdzie zstępował mrok, i nagle poczuł gwałtowne wzruszenie. Począł dziękować Bogu z całego serca za to, że zachował mu wzrok.
Usłyszał nagle głos, nawołujący go od strony wioski:
— Hop, hop! Bogota! Chodź tutaj!
Powstał, uśmiechając się do siebie. Chciał pokazać wreszcie tym ludziom, jakie przysługi oddaje wzrok. Będą go szukali, ale nie znajdą.
— Czy nie masz zamiaru ruszyć się z miejsca, Bogota? — zapytał głos.
Nunez zaśmiał się skrycie i zszedł z drogi na czubkach palców.
— Nie depcz trawy, Bogota! Nie wolno!
Nunez nie słyszał szmeru własnych kroków. Zatrzymał się, zdumiony.
Właściciel głosu biegł do niego po dziwacznym bruku.
Nunez wstąpił znowu na chodnik.
— Jestem — powiedział.
— Dlaczegoś nie przyszedł, kiedym cię wołał? — zapytał ślepy. — Czy trzeba cię prowadzić, jak dziecko? Czy nie słyszysz chodnika, kiedy chodzisz?
Nunez roześmiał się.
— Ależ ja go widzę — odpowiedział.
— Niema takiego słowa: „widzę“ — rzekł ślepy po namyśle. — Daj spokój temu głupstwu i chodź za mną, tam, gdzie będziesz słyszał moje kroki.
Nunez poszedł za nim, trochę zagniewany.
...Mój czas nadejdzie — pomyślał.
— Nauczysz się wszystkiego — zapewnił go ślepiec — trzeba się wielu rzeczy nauczyć na świecie.
— Czy nikt wam dotychczas nie powiedział, że w kraju ślepych — jednoocy są królami?