Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie się nigdy na uderzenie z zimną krwią ślepego człowieka.
Zawahał się i spostrzegł nagle, że obecni zdawali sobie sprawę z jego gestu. Zaniepokojeni, z pochylonemi głowami, natężali słuch w jego kierunku, trzymając się wpogotowiu.
— Połóż tę łopatę — powiedział jeden ze starców, a Nunez poczuł bezradne przerażenie.
O mało nie posłuchał.
Opamiętał się, popchnął jednego ze ślepców na ścianę pobliskiego domu, a sam uciekał z wioski, co sił.
Pobiegł przez łąki, pozostawiając za sobą brózdę zdeptanej trawy, ale po pewnym czasie usiadł na skraju drogi. Był podniecony, jak człowiek, gotujący się do walki, może tylko z domieszką wahania. Począł rozumieć, że trudno jest walczyć z istotami, o tak odrębnej umysłowości. Spostrzegł zdaleka grupę ludzi, zdążających ku niemu różnemi drogami z głównej ulicy osady, uzbrojonych w łopaty i kije. Posuwali się wolno, nawołując się i co pewien czas, cały sznur ludzki stawał, węszył, nadsłuchiwał.
Kiedy ich tak Nunez zobaczył, z nosami, wyciągnietemi pod wiatr — wybuchnął śmiechem. Ale po pewnym czasie, sytuacja wydała mu się mniej zabawną.
Jeden ze ślepców znalazł ślad jego na trawie i począł iść ku niemu, pochylając się i badając grunt.
W ciągu pięciu minut Nunez przyglądał się taktyce wrogiej linji i nagle żądza działania buchnęła w nim gwałtownym porywem. Wstał, zbliżył się do granicznego muru, zawrócił i poszedł im na spotkanie. Ślepcy stanęli półkolem, nieruchomi, nadsłuchujący.