Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Nunez stal też bez ruchu, ściskając łopatę w rękach.
Atakować?...
Krew pulsowała mu w skroniach rytmicznie, w takt starego przysłowia: — „W kraju ślepców — jednoocy są królami“.
Atakować?...
Obejrzał się na wysoki, gładki mur, pokryty lśniącą polewą, niemożliwy do przebycia, mimo, iż widniało w nim mnóstwo drobnych drzwiczek; spojrzał na zbliżającą się linję wrogów. Ztyłu, od domostw, przybywały już posiłki.
Atakować?...
— Bogota! — zawołał ktoś Bogota, gdzie jesteś?
Ścisnął mocniej rękojeść łopaty i postąpił parę kroków naprzód po łące, a w tej samej chwili ślepcy ruszyli z miejsca.
— Jeżeli dotkną się mnie, będę walił! — zaprzysiągł sobie. — Będę walił, jak mi Bóg miły!
Zawołał:
— Słuchajcie, chcę robić, co mi się podoba, w tej dolinie! Ruzumiecie? Będę chodził, gdzie mi się zechcę, i żył, jak uważam!
Ślepcy ruszyli ku niemu ławą, bardzo szybko, z wyciągniętemi rękami. Była to jakby zabawa w „ślepą babkę“, tylko, że szukano właśnie tego, który widział.
— Łapcie go! — zawołał któryś.
W jednej chwili obskoczyli go. Nunez poczuł, że musi zdobyć się na najwyższą energję i decyzję.
— Nie rozumiecie mnie! — krzyknął łamiącym się głosem, któremu napróżno usiłował nadać brzmienie, pewne i zdecydowane. — Jesteście ślepi, a ja widzę! Zostawcie mnie w spokoju!
— Bogota! połóż łopatę i nie chodź po trawie!