Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/35

Ta strona została uwierzytelniona.

ją słodką, pogodną twarz, twoje śliczne usta, twoje kochane, piękne ręce, splecione na kolanach. Oczarowałaś właśnie moje oczy, moje oczy prowadzą mnie do ciebie — a ci idjoci chcą mi je zabrać. Odtąd będę musiał dotykać cię, słuchać, ale nigdy nie zobaczyć. Będę musiał wejść pod to sklepienie ze skał, kamieni i ciemności, pod ten okropny sufit, który przygniata waszą wyobraźnię. Nie! Ty przecież nie chcesz zmusić mnie do tego?
Zdjęła go przykra niepewność. Zamilkł po tem pytaniu.
— Chciałabym — powiedziała — czasem...
Urwała.
— Czegóż to? — zapytał trochę natarczywie.
— Chciałabym czasem... żebyś nie mówił w ten sposób.
— Jak?
— Wiem, że to, co mówisz, jest śliczne. Twoja wyobraźnia! Kocham ją, ale...
Dreszcz zimny go przeniknął.
— Ale?... — zapytał zduszonym głosem.
Milczała.
— Sądzisz... myślisz.. że byłoby lepiej...
Zrozumiał. Poczuł gniew nagły, protest przeciwko głupiemu fatum, a jednocześnie czułość dla tej, która go nie zrozumiała — czułość, bliską litości.
— Najdroższa! — powiedział i patrząc na jej bladość, zrozumiał, jak intensywnie pragnęła i nie chciała, nie mogła powiedzieć. Objął ją ramieniem, pocałował zlekka i siedzieli tak czas jakiś w milczeniu.
— A jeżeli się zgodzę? — zapytał wkońcu łagodnie.
Zarzuciła mu ręce na szyję, płacząc gwałtownie.
— Oh, gdybyś chciał! — załkała. — Gdybyś tylko chciał!