Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

sam i miłość jego, i świat ślepców w dolinie — są tylko snem okropnym.
Nie zszedł na łąki, jak zamierzał; zdążał wciąż wgórę; przeszedł poza granicę muru; stanął na zboczu górskiem. Patrzył na lodowce i na zalane słońcem śniegi.
Widział ich nieskończone piękno, a wyobraźnia poniosła go ku wszystkiemu, z czem zdecydował zerwać na zawsze.
Myślał o wielkim, wolnym świecie, z którego przyszedł, do którego należał, i ujrzał wyobraźnią dalsze zbocza, dalekie przestrzenie. Bogotę — miasto, co jest, jak jasność wspaniała za dnia, jak tajemnica, pełna świateł w nocy; miasto pałaców i fontann, posągów i białych domków, rozrzuconych w niewielkich odstępach od siebie. Pomyślał, że być może, udałoby się po dniu albo dwóch wspinaczki, po przebyciu paru przełęczy — zbliżyć się do jego pracowitych placów i ulic. Pomyślał o podróży z biegem rzeki, od wielkiej Bogoty do świata większego jeszcze. Poprzez miasta i wsie, lasy i pustki płynąc tak wartką wodą, aż do chwili, kiedy jej brzegi się rozstąpią, łodzie zanurzą w spienionych falach; aż do chwili, kiedy się wypłynie na morze — morze bezgraniczne, z tysiącem, tysiącem wysp i z okrętami, dążącemi w mglistą dal, we wszystkie strony szerokiego świata. Tam widzi się niebo, nie ścieśnione górami; niebo, a nie pokrywkę, jak tutaj. Arka niezmierzonego błękitu, najprzepaścistsza przepaść, gdzie gwiazdy płyną po swych drogach.
Oczy Nuneza z rosnącem zainteresowaniem badać poczęły kotarę gór, dzielącą go od świata.
Gdyby tak, naprzykład, zacząć się wspinać tędy, po tych piargach, aż do tamtego kominka górskiego, wyszedłby poza linję omszonych pinij, a gdyby wspiął się jeszcze wyżej i wyżej, wydostałby się