Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/40

Ta strona została uwierzytelniona.

ki nie chcą się wynieść. Ów chłopak, który, jak pan mówił, jest Zambo...[1]
— Zambo, on powiada, że to nie mrówki, a ludzie zaczynają uciekać.
Kapitan palił nerwowo papierosa.
— Takie rzeczy bywają — powiedział wreszcie. — Cóż wielkiego? Plaga mrówek, czy Bóg wie czego? Była już taka plaga w Trynidad — malutkie mrówki, objadające liście z drzew, zniszczyły wszystkie pomarańcze i mangowe drzewa. O cóż chodzi? Czasami się też zdarza, że całe armje mrówek napadają na dom. Trzeba wtedy dom opuścić. Kiedy się wraca — dom jest czyściutki, jak nowy. Skorpjonów, karaluchów, pcheł — ani na lekarstwo!
— Ten Zambo powiada — odparł Holroyd — że to jest jakiś nowy gatunek mrówek.
Kapitan wzruszył ramionami, rozgniewany, i zajął się całkowicie papierosem,
Powrócił jednak do przerwanej rozmowy.
— Mój drogi Holroydzie, cóż ja mogę poradzić na te diabelskie mrówki?
Zastanowił się chwilę.
— Ależ to nonsens! — zadecydował.

Po południu włożył odświętny garnitur i zszedł na brzeg; kiedy powracał, poprzedzały go skrzynie i skrzynki z butelkami. Holroyd siedział na pokładzie, palił namiętnie, zachwycając się chłodnym brazylijskim wieczorem. Był oto o sześć dni drogi od dorzecza Amazonki, o kilka set mil — od oceanu; horyzont był rozległy, jak na morzu, od południa widniała ławica piaszczysta, usiana kępami trzciny. Woda płynęła wartko, jak ze śluzy, mętna i spieniona, roiła się od krokodyli i ptactwa wodnego, niosąc na swych falach zwalone pnie drzewne. Ta

  1. Zambo — mieszaniec.