Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/41

Ta strona została uwierzytelniona.

pustynia, niezmierzona pustynia, przepełniała, zda się, duszę. Miasteczko Alemquer, z krytemi słomą domkami, nędznym kościółkiem, ze zrujnowanemi zabytkami lepszych czasów — zdawało się nic nieznaczącym punktem w tem rozpasaniu dzikiej przyrody drobną monetą, zgubioną na Saharze. Holroyd był młodym człowiekiem, po raz pierwszy przebywał pod zwrotnikiem. Przyjechał wprost z Anglji, gdzie drogi, kanały i płoty doprowadziły przyrodę do stanu zupełnej uległości. Tutaj zrozumiał nagle, jak niewiele znaczy człowiek. Od sześciu dni płynęli przeciwko prądowi, przez mało znane przesmyki rzeczne, gdzie niezmiernie rzadko udawało się spostrzec człowieka. Jednego dnia widziało się łódkę; innego — daleki posterunek; kiedy indziej wreszcie nie dostrzegano żywej duszy. Zdawało się już Holroydowi, że człowiek jest rzadkiem zwierzęciem, odgrywającem nieznaczną rolę w wszechświecie... Uprzytomnił to sobie jeszcze lepiej, po upływie pewnego czasu, w ciągu owej krętej drogi w kierunku Batemo, w towarzystwie tego dziwnego zwierzchnika, który wiózł na pokładzie wielką armatę, choć nie wolno mu było marnotrawić nabojów, Holroyd prędko nauczył się hiszpańskiego języka, choć posługiwał się właściwie tylko czasem teraźniejszym i pierwszym przypadkiem. Jedyną jeszcze osobą na statku, która umiała kilka słów po angielsku, był szofer-murzyn, ale jak mówił! Pożal się Boże! Pomocnik kapitana da Cunha, „parlował“ niby po francusku, ale Holroyd poznał francuszczyznę zupełnie inną w Louthporcie, więc też musieli poprzestawać na wymianie uprzejmości i krótkich zdań o pogodzie, ale nawet pogoda w tym zastanawiającym nowym świecie, nawet pogoda nie była ludzką: upał w dzień, upał w nocy; w powietrzu pełno było pary, nawet wiatr dmuchał gorącą