Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

gólnych ruchów, jakby usiłując zdeptać coś niewidzialnego, i podbiegł prędko do burty. Opanował się, zawrócił, wszedł z determinacją na dno statku, poczem wdrapał się na przedni pokład, gdzie były przymocowane wiosła, zatrzymał się na chwilę przed drugim trupem, jęknął głośno i poszedł w stronę kabiny dziwacznym, sztywnym krokiem. Zaczął rozmowę z kapitanem, zimną, pełną przesadnego szacunku — kontrastująca żywo z poprzednią wściekłością i obelgami kapitana. Holroyd zrozumiał rozmowę tylko częściowo.
Przyłożył znów lornetkę do oczu i ze zdziwieniem stwierdził, że mrówki znikły z widocznych części pokładu. Spojrzał w kierunku cienia na dnie okrętu i wydało mu się, że jest on pełen bacznych oczu.
Zadecydowano, że „cuberta“, choć wyludniona, nazbyt pełna była mrówek, aby mogli na niej zamieszkać marynarze z kanonierki; należało więc barkę zatopić. Porucznik stanął na przodzie, aby pochwycić i umocować linę, a marynarze w szalupie mieli mu pomagać. Holroyd z lornetką w ręku przyglądał się barce.
Coraz większe wrażenie wywierała na nim szybka, wzmożona, choć niedostrzegalna działalność owadów. Widział wyraźnie, że większość olbrzymich mrówek — długości dwóch, a nawet trzech cali — ciągnęła dziwaczne przedmioty, o nieznanym kształcie i niepojętym użytku. Posuwały się one drobnemi skokami, trzymając się w cieniu. Na miejscach odsłoniętych nie ustawiały się w kolumny, tylko szły przerywanemi linjami, które w dziwny sposób przypominały formowanie się kawalerji podczas otwartego ognia. Część owadów kryła się pod odzieżą trupa, ale roje całe zebrały się przy burcie, przez którą miał przejść za chwilę da Cunha.