Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

i cicha; wszyscy spali na pokładzie. Wszyscy, prócz Gerilleau, który przewracał się i mamrotał.
O świcie obudził Holroyda.
— Boże! co się stało?
— Zdecydowałem się — powiedział kapitan.
— Co?... lądować? — zapytał Holroyd, zrywając się wesoło.
— Nie — odrzekł kapitan, z nagłą rezerwą. — Zdecydowałem się — powtórzył. Holroyd nie mógł powstrzymać gestu zniecierpliwienia.
— Więc... tak! — powiedział nareszie kapitan Będę strzelał z wielkiej armaty!
Tak też uczynił. Bóg raczy wiedzieć, co myślały sobie o tem mrówki, ale uczynił, jak powiedział. Dwa razy zakomenderował: — „Ognia!“ — z wielką powagą i namaszczeniem. Załoga zatkała sobie uszy watą. Wszystko wyglądało bardzo uroczyście, tylko od pierwszego wystrzału zawalił się stary młyn, a od drugiego — opuszczony skład za przystanią rozpadł się w kawałki. Wtedy Gerilleau przyszedł do nieuniknionego wniosku:
— To nanic! — powiedział Holraydowi — zupełnie nanic. Niema co tu robić. W żaden żywy sposób! Trzeba wracać po instrukcje. Zrobi się z tego wszystkiego djabelny gwałt — przez tę amunicję — ale to djabelny!... Niema pan nawet pojęcia! — Stał przez chwilę, patrząc przed siebie w rozterce. — Ale cóż innego można było zrobić? — zawołał.
Po południu kanonierka popłynęła z prądem, a wieczorem oddział marynarzy pochował ciało porucznika przy brzegu, w miejscu, dokąd jeszcze nie dotarły wrówki.

IV

Całą tę historję słyszałem fragmentarycznie od Holroyda przed trzema tygodniami. Ten nowy ga-