Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Pozwoliłem im kipieć z wściekłości, a kiedy opadli nieco poniżej punktu wrzenia, wtrąciłem:
— Chętnie zabrałbym ze sobą mamę. Jest coprawda, drobna, ale chwalić Boga, wytrzymała, jak stal.
Oni jednak poznali po moim źle ukrytym uśmiechu, że ich prowokuję, więc poprzestali na nieartykułowanych dźwiękach i przyciszonych uwagach, który to gwar przypominał do złudzenia chrząkanie świń. Wreszcie ucięli małą rozmówkę w półtonach, wyłączając całkowicie moją osobę. Wszystko to wzmocniło jeszcze moje postanowienie. Jestem uparty, jak sobie co wbiję do głowy, więc postanowiłem, że mateczka pójdzie na Mörderberg, gdzie jeszcze nie była połowa tych uroczystych goryli, pójdzie, choćbym miał stamtąd wrócić trupem lub sierotą. Rozmówiłem się z nią następnego dnia. Leżała na werandzie, owinięta w pledy, i patrzyła na szczyty,
— Wygodnie? — zapytałem.
— Bardzo.
— Wypoczywasz?
— Tu jest tak przyjemnie.
Podszedłem do poręczy werandy.
— Spójrz na ten szczyt, mamusiu!
Skinęła beztrosko głową, z wpółprzymkniętemi oczyma.
— To jest Mörderberg. Ty i ja będziemy tam pojutrze.
Matka leniwie dodniosła powieki.
— Czy tam nie będzie aby bardzo stromo? — zapytała.
— Ja już wszystko doskonale urządzę — powiedziałem, poczem mateczka uśmiechnęła się przyzwalająco i zamknęła oczy.