Strona:PL Wells - Kraina ślepców (zbiór).pdf/74

Ta strona została uwierzytelniona.

zawieszony w powietrzu, otoczony chmurą i zawieją śniegu. Wielka była moja pogoda ducha w tej chwili. Zdawało mi się, coprawda, że właściwie już się zabiłem, ale to nie miało znaczenia. Nie czułem przerażenia — nic podobnego! — nawet nie było mi niewygodnie. Paf! Uderzenie, skok w powietrzu — i już mi się zdawało, że się rozleciałem na kawałki. Nigdy w życiu! Spadliśmy poprostu na niższe pole śnieżne i to pod kątem ostrym, co osłabiło siłę uderzenia. I znów zaczęliśmy zjeżdżać. Od tej chwili niewiele już widziałem, gdyż miałam pełno śniegu dookoła głowy. Zachowałem pozycję siedzącą, z nogami na przedzie. Zwalniałem, przyśpieszałem biegu kilkakrotnie; odskakiwałem, odbijałem się tak długo, aż wreszcie zaznałem spokoju. Tym razem byłem zupełnie zagrzebany w śniegu, przekręcony nabok, z przygniecionem prawem ramieniem. Przez chwilę byłem rad z tego bezruchu; ale nagle zaniepokoiłem się, co się stało z mateczką, i usiadłem, chcąc wyswobodzić się ze śniegu. Zadanie nie było tak łatwe, jakby się mogło zdawać. Śnieg spiętrzył się dokoła mnie, pełen dziur, jak olbrzymia gąbka; złościłem się, walczyłem i kląłem tak długo, aż się wygrzebałem. Wypełznąwszy na zewnątrz, znalazłem się na brzegu wielkich złoży śnieżnych, należących do górnej części lodowca Magenruhe. Zdaleka wgórze ujrzałem mały, czarny punkcik, podobny do chrabąszcza, szamoczący się w środku ogromnej, rozwalonej na połowy, kuli śnieżnej.
Przyłożyłem ręce do ust i zamanifestowałem własną wersję jodłowania. Mateczka w odpowiedzi zamachała ręką.
Zużyłem dwadzieścia minut na dojście do niej, gdyż znając swą słabą stronę, unikałem starannie rozpadlin. Kiedym już podszedł blisko, spostrzegłem, że twarz mateczki wyraża niepokój.