— A... jej ojciec?
— Nie trzeba na niego liczyć... Zresztą śmierć może go tak ugodzić jak i mnie... Magloire, ja mam złe przeczucia...
Mańkut wzruszył ramionami.
— O! cóż znowu — rzekł — to głupstwo, pani Sollier! Przeczucia, co one znaczą... Mnie się naprzykład śniło, że mi bomba nogę urwała, a to nie nogę, tylko rękę. A widzi pani, że wszelkie przeczucia i sny to blaga!
— Ja jednak muszę wszystko przewidzieć. Chcę być pewną, że w razie mej śmierci, droga moja wnuczka miałaby przy sobie przyjaciela, opiekuna, któryby strzegł jej dobra.
— Z tem to pani ma racyę.
— Majątek Marty, powtarzam panu, składa się z sumy trzykroć sto tysięcy franków, umieszczonej u firmy, która ma płacić od niego procenty.
— Mówiłaś mi pani, że to firma pewna.
— Tak i zacna...
— To z tej strony wszystko dobrze. Niema się czego bać... Masz pani w ręku jaki dowód na złożenie tej sumy?
— Mam, w najzupełniejszym porządku, Ale gdybym umarła, a Marta była jeszcze dzieckiem, nie umiałaby sobie dać z tem rady.
— Rzeczywiście. Ponieważ jednak osoba, której powierzony został ten majątek, jest uczciwą, zastąpi więc panią do czasu, gdy dziecko będzie mogło działać już samo...
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/219
Ta strona została skorygowana.