Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

— Stój! — szepnął Grivot. — Poznajesz?
— Tak — odpowiedział Robert — to wejście do mieszkania osobistego Ryszarda.
I wskazał budynki po prawej stronie.
Po lewej w głębi podwórza mieścił się pawilon, zamieszkany przez odźwiernę.
Grivot przyjrzał mu się uważnie.
Rolety były zapuszczone, nie dawało się widzieć żadne światło.
Majster wydobył z kieszeni pęk kluczów i, podając je wspólnikowi, rzekł:
— Oto trzy klucze... Największy otwiera drzwi budynku, ten średni drzwi od gabinetu, a najmniejszy kasę. Weź je...
— To ty ze mną nie wchodzisz? — spytał Robert trochę zmieszany.
— A któżby pilnował na dworze?. Czy można wiedzieć, co się stanie? Przecie musisz być uprzedzony, gdyby coś zaszło niespodzianego.
Klaudyusz wyciągał ku niemu wciąż klucze.
Robert się wahał.
— Jakto, znowu ceremonie i to przy takiej dobrej sposobności? — wyrzekł majster, widząc brak stanowczości w swym wspólniku. — Jesteś u drzwi majątku i pozostawiasz je nieotwartemi... O! to wielką babą jesteś, mój stary! Pomyśl, że jutro zrana pięćset pięćdziesiąt tysięcy franków powędruje do banku, i wtedy będzie już zapóźno. No, no... Naprzód!
Słowa te ożywiły upadającą energię Roberta.
Pochwycił klucze i postąpił ku drzwiom mieszkania.