Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/265

Ta strona została przepisana.

— Nie, panie sędzio.
— Cóż dalej.
— Przyszedłszy przed bramę, w pobliżu pawilonu odźwiernej, usłyszeliśmy, jak wnuczka Weroniki wołała na babkę i krzyczała o pomoc. Wiatr rozniecał płomienie i pożar już przybrał ogromne rozmiary... Wszystko płonęło... Wejść nie mogliśmy, brama była zamknięta.
Magloire, który jest bardzo lekki i zwinny jak małpa, prosił mnie o pomoc... Kataryniarz wlazł mi na plecy, potem na parkan, zeskoczył na podwórze i otworzył nam bramę...
Ja pomyślałem zaraz o kasie i o książkach handlowych, i krzyknąłem na Magloira, że trzeba je ratować... Rzuciliśmy się wtedy do budynku, będącego w płomieniu, ażeby wykonać mój projekt, za chwilę jednak zatrzymaliśmy się, zdjęci zgrozą.
Przed nami, u nóg naszych, leżały dwa trupy: pryncypała i Weroniki. W tejże chwili dach budynku zawalił się ze strasznym łoskotem i niepodobna nam było ocalić pieniędzy i ksiąg rachunkowych...
— Nie słyszałeś pan wystrzałów?
— Nie, panie sędzio.
— Czy trup pana Verniere, leżący na bruku podwórza, znajdował się daleko od drzwi jego mieszkania?
— O trzy, a najwyżej cztery kroki.
— A trup Weroniki?
— O dwa metry od niego.
— Pan jadłeś śniadanie w niedzielę zrana u pana Verniere wraz z kasyerem?