Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/304

Ta strona została przepisana.

Matylda spojrzała na kuzyna ze zdziwieniem i niepokojem.
— O! nie — rzekła. — Ale dlaczego mnie o to pytasz?..
Ujęła go za ręce i mówiła:
— Na twarzy twojej taki głęboki smutek... Oczy odwracasz... Czy mi zwiastujesz jakie nieszczęście? Czy się co przytrafiło memu ojcu?
— To nie o niego chodzi...
— Chwała Bogu!.. Ale cóż to takiego?
— Droga Matyldo, posłuchaj mnie... Znam twoją, duszę... pełną delikatności. Znam twoje serce... zdolne do wszelakich poświęceń... Odwołuję się więc do tych uczuć, one ci dodadzą siły i odwagi, jakich nam trzeba, ażeby oznajmić Alinie...
Henryk nie mógł dalej mówić.
Głos gasł mu w gardle... a grube łzy płynęły po policzkach.
Matylda raptownie zbladła.
— Mój Boże!.. przestraszasz mnie... jakąż straszną wiadomość mamy oznajmić Alinie?
— Ojciec jej nie żyje! — wyrzekł Henryk głucho.
Matylda krzyknęła przeraźliwie.
— Umarł? A to jak?
— Zamordowany!..
Dreszcz nerwowy wstrząsnął ciałem Matyldy.
Henryk ciągnął dalej:
— I to jeszcze nie wszystko!... fabryka jest spalona... majątek skradziony!., dla Aliny nie tylko żałoba, ale ruina!..