Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/424

Ta strona została przepisana.

Droga była dosyć daleka, lecz nogi jego silne przebyły ją bez najmniejszego znużenia.
Było wpół do dziewiątej, gdy przybył do restauracyi.
Marta już wstała i pomagała dzielnie Maryi i innym służącym w robieniu porządku.
Zobaczywszy wchodzącego mańkuta, krzyknęła z radości, pobiegła ku niemu, skoczyła mu na szyję i ucałowała w oba policzki.
— Magloire, jakże się cieszę, mój dobry przyjacielu Magloire, że cię widzę — rzekła jednocześnie.
— A ja, moja pieszczoszko! — odparł kataryniarz, wywzajemniając się jej pocałunkami.
— Chcesz dzisiaj wyruszyć z muzyką? — zapytała pani Aubin.
— Tak, mateczko, trzeba trochę namleć melodji, ażeby się zarobiło na kolacyę... Słońce świeci... Pogoda ładna, jak panna... Naprzód więc, orkiestro!..
— Weźmiesz mnie z sobą, nieprawdaż? — zawołała córka Germany Sollier.
— Żartujesz, moja pieszczoszko! — rzekł mańkut ze śmiechem.
— Ja nie żartuję wcale! — podchwyciła dziewczynka tonem poważnym i z miną poważną. — Ty grać będziesz na katarynce a ją będę rozdawała kabałę, którą ty sprzedajesz tym, co o nią proszą... Zbierzemy dużo pieniędzy... dużo... jeśli zaśpiewasz zwłaszcza twą piękną piosneczkę o Różach i Wiśniach; będziesz ją śpiewał, a ja słuchając, będę mogła się jej nauczyć i śpiewać ją babci, gdy wyzdrowieje.