— Niepodobna mi zabrać cię z sobą, moja droga — odpowiedział Magloire.
— Dlaczego?
— Bo mam przed sobą daleką drogę.
— Cóż to szkodzi?
— Bardzo byś się zmęczyła.
— O! ja mam dobre nogi?.. Iść będę tak dobrze jak ty i zapewniam cię, że się wcale nie zmęczę.
I, przymilając się, zarzuciła wątłe rączki na szyję kataryniarza i dodała głosem błagalnym:
— O! proszę cię, zabierz mnie z sobą, mój dobry Magloire... Ja będę taka rada...
Pani Aubin, widząc, że i jej prośby nie będą bezużyteczne:
— E! zabierz ją pan — rzekła — rozerwie się maleństwo... dosyć się martwiła, dosyć się napłakała przez cały tydzień.
— A jeżeli się mała zmęczy — wtrąciła Marya — to ją pan posadzisz na swem pudle... Nie umrzesz od tego.. bo ci nie zacięży...
— Nie... nie... — odparła Marta — Magloire nie będzie potrzebował mnie dźwigać.. Ja sama pójdę bardzo dobrze... Nawet może lepiej od niego...
Dłuższy opór był niemożliwy.
— Ha! — zawołał Magloire ze śmiechem. — Robisz ze mną, moja mała, co chcesz... Biorę cię z sobą...
— Co za szczęście!.. jakiś pan dobry! — przerwało dziecko, klaszcząc w ręce.
Mańkut podchwycił:
— Zjedz prędko śniadanie i śpieszmy się.
Strona:PL X de Montépin Bratobójca.djvu/425
Ta strona została przepisana.