Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/133

Ta strona została przepisana.

Obwodząc ludzkość z końca do końca,
Bierze swe farby z miłości słońca.
Dalej mój koniu! prędzej do ludzi!...
Choć nie w rodzinne wracamy gniazda,
Ani nam miła przyświeca gwiazda;
Prędzéj mój koniu... tak!... dobrze teraz...
Ty moje chęci odgadłeś nieraz.
Lubo traw żaden powiew nie kłoni,
Twa grzywa furczy, jakby na wietrze
Rozwiana wstęga, a od pogoni
W uszach mi świszczę rwane powietrze;
I choć w mym pędzie wyścigam ptaki,
Zda mi się, stoję w miejscu przybity,
Bo step wciąż piękny, bujny... jednaki...
Temże półsferzem niebios nakryty.

VI.

Zmienił się widok: — inna kraina
Od stóp się moich oku poczyna;
Step szerszy, większy — jak krąg śród wody
W coraz się dalsze rozlał obwody;
Trawy, co z wiatrem gnąc się, bujały,
Traciły świeżość... rzedły... karlały;
Nawet powietrze przejrzysto-szklane,
Gdzie pył kwiatowy z żyjątek rojem
Wciąż, idealnym krążył zawojem
Nad moją głową, teraz tumanne,
Jakby w przezroczu rozpiętej gazy,
Omgliło z lekka wszystkie obrazy.
Słońce, bez wieńca promieni, krwawo