Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/139

Ta strona została przepisana.

Z snów, w których nie śnił... On przeszedł w półśnienia,
A pierwsze z marzeń, były światła ziarna,
Które w otchłanie leciały jak gońce,
Zwiastować cuda zmartwych-powstające.
I mrok, co czarnym otaczał mnie cieniem,
Zadrżał — tym pierwszym dotknięty promieniem
I coraz rzedniał, — bo jak białe pyłki,
Jasie w ciemności rozbiegły się żyłki;
Coraz ich więcéj... niby siatka biała,
Na szatę nocy z wyżyn się spuszczała. —
On — coraz żywsze musiał mieć marzenia,
Bo smugi światła zsuwały się chyżej;
Mtok, w czarnych kroplach spadał coraz niżej,
Coraz to w głębsze uciekał otchłanie,
Aż przyszła wielka chwila — przebudzenia,
Bo taki naraz ogrom blasku strzelił,
Że mrok granicą od światła oddzielił. —
Ja — w jasnym, białym płynąłem tumanie.

V.

Mgły niżéj spadły, — przed oczyma memi,
Jakby myśl pierwsza zbudzonego Boga,
Błysnęło światło słupy ognistemi
Przez bramę wschodu — jak gdyby pożoga
Oblała niebo, w igrach skier tysiąca,
Coraz i coraz blaski wzmagająca.
Jego Mądrości zajaśniała zorza
Po nad falami duchowego morza.