Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/141

Ta strona została przepisana.

Wschód słońca, — tego wcielonego ducha
W ogień i blaski, co u Niebios brzegu,
Pierwszem ogniwem jest w stworzeń szeregu,
Zstępującego w bezdenność łańcucha.
On, — spojrzał na dół, tem okiem stworzenia,
Myślą — wykreślił przyszły świat przyrody,
Ubarwił lądy, ozwierciedlił wody,
Skinął, — i daléj szło dzieło stworzenia.

VII.

Mgły niżéj spadły, — i nad lekkie wały,
Podmuchem wiatrów porannych zmącone,
Co się jak morza bałwany spiętrzały,
Kiedy je wzburzą orkany szalone,
Wytrysła góra Su-meru błyszcząca;
Milion promieni oblało ją słońca,
A każdy promień rozbił się w barw krocie,
W srebrze, rubinie, safirze i złocie;
A na Su-merze, ja na koniu stałem,
I wzrok ciekawy na przestwór posłałem;
Mglisty ocean wrzał pod memi stopy,
Ja, coraz wyżéj pod niebieskie stropy
Z górą wzrastałem, — mgły niżéj, — a w dali
Z téj, twórczem tchnieniem upłodnionéj fali,
Jak siedem oaz na stepie piaszczystym,
Jakby wysp siedem na morzu przejrzystém,
Siedem wierzchołków gór, — z rozpękłych toni
Wstało nad poziom. — Uroczysta chwila
Nadeszła. — Słońce, skarby światła roni