Wolniéj koniu!... przez kropliste rosy,
Aż tu do mnie dolatują głosy
Niby hasła, gdy je na obszarze,
Obozowe zdają sobie straże.
Ha! poznaję!... głos przeciągły, dziki...
To Kirgizów wędrowne okrzyki. —
I z gór jarów, i z lasów kryjówek,
Z brzegów jezior, z sitowia i łozy,
W długich sznurach, jak rój drobnych mrówek,
Ciągną liczne Kirgizów obozy,
I zbierają się w krąg uroczyska,
Gdzie nawykli obchodzić igrzyska.
Dalej, prędzej... o mój wiatronogi!
W gościnnej jurcie wypoczniem z drogi,
Tam, oba znajdziem dobre przyjęcie,
Bo gość — u ludów pasterskich, święcie
Jest szanowany. — Koło rodzinne
Pewnie się w większy krąg nie rozszerzy,
Jak serca proste dzikich pasterzy,
Gdy cię w namioty przyjmą gościnne.
Na stepie Bajga — święto nad święta,
Dzień najpiękniejszy w dziejach koczowych;
Bo gdy do drogi jurta zwinięta,
I lud pasterski, z leżysk zimowych
Ma ruszyć w stepy, w których przestrzeni
Wiosna się młodą trawką zieleni,