Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/163

Ta strona została przepisana.

Ochoczych gęśli, posłyszawszy brzęki,
Tłumnie rozdęte obiegła ogniska,
Przy których, w kotłów klekocącym warze,
Podali ucztę, stepowi kucharze;
Sułtan i starzy wiekiem i rozumem,
Przedniejsze miejsca zajęli przed tłumem.
Już stosy mięsiw, z baranów i koni
Znikły, — czerń głodna, chciwie rozchwyciła,
Dymiący przysmak, i nie w jednéj dłoni,
Łopatka końska, lub goleń świeciła,
Z któréj biesiadnik zębem strawę zrywał,
W postawie — jakby na fletni przygrywał.
Nie dziw — lud prosty nie znał co wygody,
Co stół wykwintny, i dzikiej przyrody
Nie ułagodził formami sztucznemi —
W ręce brał pokarm, jadł siedząc na ziemi,
Co mu Bóg zesłał, pożywał bez braku,
A wygłodzony w trudach całodziennych,
Nie potrzebował kłaść przypraw korzennych,
Aby zaostrzyć stępiony zmysł smaku;
W prostocie ducha czuł rozkosz nie małą,
Gdy mógł nasycić utrudzone ciało. —
A kiedy jeszcze do tych nieba darów,
Popłynął strumień stepowych nektarów,
Gdy kumys — krążąc nawroty licznemi,
Pienisty, okrył perłami śnieżnemi
Powierzchnią czaszy, którą w dłonie obie,
Ujął biesiadnik... wtenczas cóż miał żądać!
Chyba... by taką, gdy już spocznie w grobie,
Raz jeszcze w raju Proroka oglądać.