Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/19

Ta strona została przepisana.

Leci, jak gdyby sokole wziął skrzydła...
Przez pola, knieje i przez gęstwy drze się...
Wkoło mnie ludzie, duchy czy straszydła
Wstają... znikają... trzask i szum po lesie.
Niósł... i wpadł ze mną w takie trzesawice,
Kędy łoś chyba przemknie swe racice.

XXXIII.

„I byłbym zginął w tych bagnach śród nocy,
Bo koń się rzucał jakby w zaspach śniegu,
Gdyby mi Pan Bóg nie zesłał pomocy
W kładce, po której doszedłem do brzegu.
Tam — tchu cokolwiek nabrawszy i mocy,
Koń paszy, a ja szukałem noclegu;
Pod dębem, który gałęźmi szeroko
Osłaniał wzgórze, usnąłem głęboko.

XXXIV.

„Sen, słodki w trudach i cierpieniach ludzi
Nowemi siły ukrzepiał me ciało.
Wtem czuję... ktoś mnie całowaniem budzi...
Oko się naprzód ze słońcem spotkało...
Czy to blask jego?... czyli zmysł mnie łudzi?...
Czy to zjawienie, co z mych snów powstało?...
Widzę przed sobą klęczącą dziewicę,
A w niej poznaję — moją niewolnicę.

XXXV.

„Ilha!“ — rumieniec oblał jej jagody.
— „Ty żeś to Panie?!... więc to nie są czary,