Zarżał i czwałem pobiegł ku stronie,
Kędy mu w odzew zarżały konie;
Wpadł do ich środka — a całe stado
W mgnieniu skupione, zbitą gromadą
Z zdziwionym wzrokiem, poważnie kroczy,
I przybyszowi zagląda w oczy.
Ale poznawszy z obcej postaci,
Że to nie żaden z tabunnych braci,
Konie uszy ma strzygą... prychają...
Postąpią krokiem, to znowu stają...
Aż w końcu jakby druha poznały,
Radosnem rżeniem gościa witały;
Trzody — jak gdyby chcąc radość zdwoić
Wtórem ryczały — i psy szczekały
Długo nie mogąc się uspokoić.[1]
∗
∗ ∗ |
W jurcie największej, wkoło ogniska
Zebrana cała ludność kirgizka,
Tłumnie, zajęła miejsca na ziemi.
Bij[2] głowa rodu, siadł na wojłoku
Szytym starownie wzory różnemi;
Gościa przy swoim umieścił boku;
A dalej kołem obsiedli drudzy,
Rodzina Bija i jego słudzy.
∗
∗ ∗ |
Ognisko, wielkim kotłem zduszone,
- ↑ Wariant (na podstawie ss. 226-227):
Trzody — co z pastwisk w auł wracały,
Przeciągłym rykiem, jakby do wtóru
Budziły ze snu echa wieczoru;
A psy żałośnie długo w noc wyły,
Rzekłbyś — nieszczęście jakieś wietrzyły. - ↑ Bij — znaczy toż samo, co lepszy, znakomitszy; jestto pewien rodzaj artystokracyi stepowej.