Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/207

Ta strona została przepisana.

Aż mu głos wybrzmiał z ostatnich ruchów;
Bo każdy z tonów, roje złych duchów
Za czarodziejskie miał pędzić szranki.
Opuścił gęślę — i bacznym wzrokiem
Powiódł po jurcie — wnet, rączym skokiem
Za nóż pochwycił zatknięty w ziemi,
I nim, z oczyma roziskrzonemi,
Na wszystkie strony machał, wywijał,
I w jedno miejsce dał pchnięć niemało.
Musiał coś dostrzedz, choć się zdawało,
Że czcze powietrze tylko przebijał.
Lecz na ten widok, obaj patrzący
Zbledli... struchleli... Bij, jak liść drżący
W obiedwie ręce twarz chowa, wciska...
I jeździec, nie śmie puścić oddechu,
By który szajtan[1] gnany — z pośpiechu
W nim nie chciał sobie obrać siedliska.


∗                              ∗

Starzec, spokojnie na miejsce wrócił,
Wziął kość barana, na węgle rzucił
I patrzał, jak jej powierzchnią białą,
Ogniste rysy jęły okrywać,
Bo miał z ich liczby przyszłość zgadywać. —
Lecz długo szeptał niezrozumiało,
Wywracał oczy, kołysał głową,
Nim pierwsze ludzkie wymówił słowo.
«Biju, gdy jesień przed nami blizko,

  1. Szajtan — zły duch.