Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/209

Ta strona została przepisana.

Aż wreszcie — z taką mocą zaszumiał,
Jak wicher, kiedy nagłym powiewem
Całego drzewa wzruszy szelesty.
Grze swej wtórował przeciągłym śpiewem;
Twarzy — okropne nadawał giesty.
Trupie i przyschłe do kości lice
Konwulsyjnemi ruchami drgały;
Głęboko wpadłych oczu źrenice
Na obie strony szybko latały,
Lub się daleko w powiekach kryły,
I tylko białkiem szklisto świeciły.
I straszno było w tym stanie szału
Widzieć — jak starzec, wywiędły, suchy,
Wiekiem okrzepłym, członkom i ciału
Wprost mechaniczne nadawał ruchy.
I coraz pieśni piał przeraźliwsze;
Z wszystkich strun razem dobywał tony,
I w drgania, ruchy i skoki żywsze
Łamał swe członki — aż, wysilony,
Jak spadłej bryły bezwładne brzemię,
Całym ciężarem runął o ziemię.
Długo tak leżał nieporuszenie...
W jurcie, nastało głuche milczenie,
Strach — obu widzów dreszczem przeszywał
Tylko trzask iskier z polan płonących
Rzucając światło, ciszę przerywał
Minut — spokojnie w wieczność ciekących.
Nareszcie starzec ciężkiem westchnieniem
Dał znak, że żyje — mało po mału
To rąk, to głowy, to nóg ruszeniem