Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/247

Ta strona została przepisana.

I tak do pustyń dotarł granicy;
A góry, rzeki, piaski, oazy,
Migały tylko, jak snu obrazy
Pierwszą miłością śniącej dziewicy.


∗                              ∗

Pierwszy promyk jutrzenki, co wschód zarumienia,
Rozwidniał krajobrazu szczernione przedmioty,
I już widać jak w dali bieleją namioty,
Wiecznie koczującego Arabów plemienia.
Ujrzał je koń — i zda się, że zdwaja bieg chyży,
Przebiegł przestrzeń, jak strzała — już blizko... już bliżej...
Aż nareszcie znajomych koczowisk dopada
I przed Szejcha namiotem, drogi ciężar składa.
Z namiotu wybiegają matrony, dziewczęta,
Na ich twarzach, gra przestrach z radością zmieszany,
Cisną się do Araba, rozrywają pęta,
I gojące balsamy leją mu do rany.


∗                              ∗

A koń... jak stanął tak stał niewzruszony,
Bokami robi... zmęczony, spieniony,
Pot z niego spływa... drży... chwieje się, słania...
Rzucą się wszyscy, co się w krąg zebrali,
By zbawcy ojca spieszną pomoc dali...
Ale daremne są wszystkich starania...
Bo koń, w ostatnim konwulsyjnym ruchu
Wstrząsł się... wyprężył — i upadł bez duchu.