Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/256

Ta strona została przepisana.

są szczątki miasta, w ubiegłych wiekach przez złośliwe duchy wzniesionego, i zbliżać się ku temu miejscu nie radzili. Lecz Antar nie lęka się ani ludzi, ani duchów i hardo spogląda na pyszne Tedmoru zwaliska.
Stoi i spogląda... Włócznia jego, krwawa, jak zemsta, bystra jak pocisk piorunu, tkwi przy nim, wbita w ziemię niepłodną. Balka, szlachetna klacz jego, królowa klaczy Nedża, stoi u włóczni, i wlepiwszy w Antara swe ciemne, ogniste przenikliwe oczy, chce zdaje się poznać stan jego duszy ognistej. Smutna, bo i on smutny. Balka odgadła, że ludzie zasępili jej pana, i silnie bijąc kopytem, zżyma się na ich niewdzięczność. Antar pojął myśli Balki; objął ją za szyję i pocałował w czoło, to piękne czoło, ozdobne gwiazdeczką białą, błyszczącą w oddali, jak księżyc w pierwszej nocy miesięcznej.
Antar na zawsze ludzi porzucił. Przelewał za nich krew swoją, mienie im swoje poświęcił, zerwał dla nich i miłość, i przyjaźń — a oni go zdradzili!... Dopóki wiatr w pustyni z miejsca na miejsce przenosić będzie piaszczyste mogiły, dopóki obłoki po jasnem niebie ciągnące, szarawego cienia na ziemię rzucać nie przestaną, dopóki miecze gasić będą pragnienie krwawym napojem płynącym w żyłach synów Adama, dopóty on nie zbliży się do ludzi. Na sto wystrzałów z łuku, noga jego nie podejdzie do mieszkań człowieka; na całą długość drzewca włóczni, nikt ze śmiertelnych nie