Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/259

Ta strona została przepisana.

miejscu; lecz gdy pył opadać zaczął, z zadziwieniem ujrzał u stóp swoich tę samą gazellę, która przed chwilą uchodziła przed jego włócznią i szponami drapieżnego ptaka. Z przymileniem spoglądała na swego obrońcę, a prześliczne jej oczy tkliwą wyrażały wdzięczność. Antar chciał ją ręką pogłaskać, lecz zaledwie jej dotknął, zerwała się i znikła w zapylonym stepie. Przerażony tak nadzwyczajnem zdarzeniem, powrócił do rozwalin Tedmoru; wszedł w jedno z opustoszałych mieszkań i dla spoczynku rzucił się na ziemię. Miecz jego stał u ściany, a wierna Balka szczypała zeschłą trawę, rosnącą u wnijścia. On sam był bez pokarmu, lecz głowa jego tak była zajęta myślami, już to o niepojętym ptaku, przez siebie zwalczonym, już to o wdzięcznej gazelli, że o zaspokojeniu głodu bynajmniej nie myślał.
Antar zasnął w rozwalonem pustkowiu. Obudzonego nowe, cudowne uderzyło zjawisko: ujrzał się leżącym na pysznej otomanie z błękitnego atłasu, ze srebrną frendzlą i złotymi chwastami, w obszernej komnacie, zdobnej jedwabnemi zasłonami i kobiercami, malowanej złotem i lazurem. Pośrodku był wspaniały wodotrysk, wokół którego stali w błyszczących ubiorach eunuchy i niewolnicy, trzymając złote miednice, sadzone szafirami i szmaragdami, chińskie naczynia z wodą różaną, kosztowne wachlarze o piórach strusich i tace z rzadkimi płodami. Pięćdziesiąt dziewic w białem odzieniu, stało po obu stronach sali z gitarami i bębenkami. Powietrze tchnęło świeżością i rozkosznym zapachem jałowcu.