Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/268

Ta strona została przepisana.

puściłeś się, jak za zwyczajną sarną. Poznawszy to, chytry Dżan-gir natychmiast przywdział na siebie postać strasznego ptaka Uniki, zdolnego porywać słonie i wielbłądy, i również za mną pogonił. Ścigana od dwóch nieprzyjaciół, zaczęłam upadać na siłach i już sądziłam się zgubioną, gdy ty wspaniałomyślnie, zamiast mnie, poraziłeś mego prześladowcę. Włócznia twoja ugrzęzła mu między gardłem a kością piersiową. Dżan-gir chcąc wyrwać pocisk z rany, przypadł ku ziemi, lecz w zbyt silnym upadku niespodzianie uderzył drzewcem o kamień, i cała włócznia, tonąc w jego piersiach, przenikła aż do wnętrzności. Okropny ból wydobył z jego piersi jęk, który nas oboje ogłuszył. Wzleciał i za libańskiemi górami upadł w Słone morze, na którego dnie leżeć będzie tysiące tysięcy lat, dopóki drzewce nie zgnije i rdza żelaza nie strawi. Tym to sposobem, Antarze, synu Rebiewa, ocaliłeś mi życie i wolność, a ja przez wdzięczność — przysięgam na Allacha i wszystkich jego proroków! — uczynię dla ciebie wszystko, o co mnie tylko poprosisz.
— Królowo!... — zawołał Antar, trzymając palec w zębach od zadziwienia, jakie w nim wzbudziło opowiadanie Peri. Wielka i szlachetna królowo!... niech Allach zniszczy twoich wrogów! Mógłżem pomyśleć, że gazella, za którą się upędzałem, była istotą wyższą nietylko nad sarny, ale nawet nad ludzi? — nigdy bowiem nie wyobrażałem sobie, aby mogły istnieć na świecie