Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/281

Ta strona została przepisana.

białe łaniątko, u jej wymienia leżące. Olśniony świetnością jej twarzy, stałem nieruchomy, jak słup w pustyni wskazujący drogę, nim odważyłem się zbliżyć ku niej, by rozpocząć rozmowę. Ona, łaskawie odpowiadała na moje pytania, z wdzięcznym uśmiechem wysłuchała mej przysięgi, że ją do śmierci kochać będę, i naznaczyła mi to samo miejsce widzenia się na dzień następny; potem, naczynie z wodą sławiąc na głowie, szybko do poblizkiego pobiegła ułusu. Przyszedłem nazajutrz rankiem do źródła, lecz ona się nie pokazała; nigdzie jej nie było w tej stronie, i jurty tego plemienia zniknęły też w nocy z nad brzegów potoku. Napróżno szukałem jej w całej pustyni; nikt nie mógł mi powiedzieć, kędy się podziała. Odtąd jej obraz nie rozstawał się już nigdy ze mną; nosiłem go w duszy, kołysałem w sercu i usypiałem we krwi mojej. Ilekroć znajdowałem się w niebezpieczeństwie, zawsze cień jej przedstawiał się widocznie oczom moim, i zdawał się mnie zasłaniać przed natarczywością przemagającego nieprzyjaciela. A tak, i mszcząc się włócznią nad ludźmi, i rządząc nimi, nie przestawałem jej szukać, myśleć o niej i płakać po niej. Z nią jedną tylko mógłbym kosztować słodyczy miłości, jeżeli tylko miłość w sobie ją zamyka. Lecz zapewne już jej nigdy, nigdy nie zobaczę. Tak jest... to było tylko przywidzenie, moc czarów i zemsty starej czarownicy Szamrai, znanej w całym Chedżadzie, której syna zabiłem w pojedynku na włócznie...