Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/283

Ta strona została przepisana.

jeszcze nie wierzył swojemu szczęściu, póki nareszcie nie spadła zasłona i od świadków ich nie oddzieliła.

.............................
.............................

Przeszło lat wiele. Antar i Giul-nazar siedzieli u okna, wychodzącego na ogród, zachwycając się świeżością pięknego wieczoru. On, trzymał ją w objęciach swoich, a pałający wzrok topił w różowe jagody i rozkoszną pierś Peri, łakomie napawając się widokiem czarujących przyjemności, podobny tęczy, wypijającej wodę z utworzonej przez deszcz krynicy, na kraju nagiej pustyni. Drżące namiętnością usta, wyciskały na nich gorące pocałunki, których płomień przenikał do samego serca szczęśliwej małżonki. Nagle Antar konwulsyjnie przycisnął ją do łona
— Najdroższa moja! — zawołał — teraz zupełnie się przekonałem, że w życiu człowieka niema ani jednej słodyczy, mogącej się zrównać ze słodyczą miłości podzielanej z ubóstwianą istotą. Ona, całe nasze istnienie napełnia niewyrażoną słodyczą, prawdziwie wiosennem weselem, nie zostawiając w ciele najmniejszego zakątka złośliwości, ni rozpaczy. Krew w żyłach staje się słodką, jak sok trzciny cukrowej, i marzenie przybiera obrazy piękniejsze i bardziej rozmaite, niż biały tuman; jawiący się na stepie w gorący poranek, uwodząc patrzących widokiem jezior, drzew, zamków i miast zminaretami. Dusza, pałająca miłością, w samym