Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/397

Ta strona została przepisana.

Jakąś zgryzotą dręczony tajemną,
Pewnego razu, śród burzy, w noc ciemną,
Przyszedł, i odtąd został się w klasztorze.
Przyjął i życie i suknie zakonne,
Z nikim nie mówił — bo serce ustronne
Już się zamknęło dla ponęt tej ziemi.
Zdolna zachwycić jego postać miła,
Każdego, trwogą nieznaną raziła;
Tylko w głębinie smętnej jego duszy
Spoczywał wiecznie znak ciężkich katuszy.
W czasie modlitwy i on głos swój czysty
Do niebios wznosił z błagalnemi dźwięki,
Lecz często łkania niezgojonej męki
Przerwały hymn uroczysty.
Bywało nieraz, że on w nocy cieniu,
Gdy niepokoje myśl jego dręczyły,
Opuszczał celę — i w długiem odzieniu
Jak widno, błądził pomiędzy mogiły;
A teraz... mnich ten, opuszczając życie
Czeka schorzały na śmierci przybycie.

III.
Przy jego łożu, z wzrokiem przymilenia,

Starszy zakonu, trzymał krzyż zbawienia;
Umierający zwrócił zgasłe oko,
Płonił się — blednął — to wzdychał głęboko;
Dwakroć chciał powstać — na dół spadła głowa,
Dwakroć chciał mówić — w ustach zgasły słowa.
Zdało się — groźny sen go niepokoi,