Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/41

Ta strona została przepisana.

A przecież — z tego oczu tysiąca,
W jednebym oczy patrzał bez końca.
Msza późno wyjdzie... biskup, prałaty
Wdzieją najdroższe kapy, ornaty;
Msza taka długa... jak im sił stanie
Całą godzinę prawić kazanie...
O! zadrżysz serce, gdy po mszy świętej,
Biskup z swym klerem, ludem, książęty
Zgiąwszy kolana i korząc czoła,
Ducha świętego z niebios przywoła.
Zacznie się obrzęd — Lud się gromadnie
Jak na dziw rzuci... spiętrzą się głowy,
Ścisną się rzędy, ścichną rozmowy...
Najcięższa próba... można tak snadnie
Zmieszać się... żaląc... — Nie!... nadto blizko
Ludzkie przekąsy i pośmiewisko;
Bo, dla tej pustej dworskiej czeladzi
Śmiech, — druga strawa... oniby radzi
Ośmiać, wyszydzić... ha!... znają oni
Jakiej na śmieszków dobywam broni;
Gdybym był księciem, to, skarż mnie Boże!
Czyby się jeden ostał przy dworze...
Zaprawdę — czegóż mam być wzruszony?...
Jednak, przyjmując miecz poświęcony
Jednych się oczu lękam potęgi...
O, nie! nie spojrzę ja ku tej stronie,
Bom gotów zmylić rotę przysięgi...
Czyżem ja marzył gdym pasał konie,
Że kiedyś, pierwszych rodów dziewice,
Przyjdą mnie stroić w świetną zbroicę?...