Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/45

Ta strona została przepisana.

Stem lat złamany, do ziemi przygięty,
Nieprzesłyszaną nawiedzion głuchotą.
Swych sił ostatek — choć tego nikt zgoła
Po nim nie żądał — poświęcił z ochotą
We dnie i w nocy usłudze kościoła.
Chleb, woda — jego pożywienie dzienne;
Noce — na modłach przepędzał bezsenne;
A suknia, równie jak on, wiotka, stara,
Już dawno z czarnej zrobiła się szara.
Lecz złość głosiła — że pod szatą nędzy
Kryje się miłość ostatnia — pieniędzy.

X.

Starzec, u lampy zapaliwszy świécę,
Obrócił kroki w poboczną kaplicę;
Wszedłszy — dokoła obejrzał się z trwogą,
Badając pilnie czy nie ma nikogo.
Potem — gdy dotknął sprężyny tajemnej,
Stopień ołtarza powstał w górę głazem;
Starzec się schylił, i z kryjówki ciemnej
Wyciągnął skrzynię okutą żelazem...
Odsłonił wieko... blask co padł na lice,
Żółtym jak chciwość oblał je kolorem;
Jak wilcze, tak mu zabłysły źrenice,
A śmiech... o! wtedy starzec był potworem.
Dobył swe złoto, po sztuce rachował,
Oglądał każdą i każdą całował,
I zatopiony w martwych pieszczot świecie,
Cieszył się złotem i bawił jak dziecię;
Potem, skarb cały zebrał, zliczył, złożył,