Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/52

Ta strona została przepisana.

Z rozwianym włosem, lampą w jednem ręku,
I lekkiej szacie, która jak śnieg biała
Drżąc, nad bijącem, wpół rozkrytem łonem,
W powiewnych składach po nodze spływała.
Śliczna!... dlaczegóż z okiem niewzruszonem?..
Giermek się modlił, lecz gdy postać zoczył,
Zgubił nić skruchy i ku drzwiom poskoczył.
„Boże!... to księżna“!... krzyknie z uniesieniem.
Postać, na głos ten, jak ze snu ockniona
Upuszcza lampę — gwałtownym płomieniem
Płyn się rozlany rozbłysnął — a ona,
Blask uraźliwy do oczu rzucony,
Zda się odpycha i z przed siebie zgania,
Jakby ten widok co się jej odsłania,
Chciała słabemi odeprzeć ramiony.
„Gdzież?... ach!... gdzież jestem!... i kto mnie tu woła?...
„Sen-li?... nie!... zda się widzę głąb kościoła
„I ciebie giermku... tak!... to niedospany...
„To sen mój... tylko na chwilę przerwany...
„Znów ciebie widzę o lube widziadło!...
„Nie!... nie!... to nie sen!... oh! nie wierz mej mowie,
„Słowo bez związku z ust moich wypadło...
„Wirem kołują myśli... odmęt w głowie!...“

Światło zagasło — ale blask księżyca
Z długiego okna padając — oświeca
Księżnę — co drżąca, z licem zapłonionem,
Ręką na piersiach, nieład szaty zbiera;