Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom II.pdf/78

Ta strona została przepisana.

I tam — jak niegdyś Daniel do lwiej jamy,
Rzucony własnym myślom na pożarcie,
Nie wiesz, do kogo zwrócić się po wsparcie,
I w koło wodzisz błędnemi oczami;
Bo ci się zdaje, że nawet do Boga
Ciężkim wrzeciądzem zaparta jest droga.

Zamiast, stanąwszy za fatalnym progiem,
Zgiąć umysł hardy, pojednać się z Bogiem,
Przebaczyć ludziom, i swą duszę chorą
Do dalszej walki, ukrzepić — pokorą, —
Ty, dumny, niby w przestępstwie szaleństwa
Zaciskasz pięście i miotasz przekleństwa
Na świat, na ludzi, że ci w jednej chwili
Wszystko wydarli, że cię pozbawili —
Do czego każda istota żyjąca
Ma pełne prawo, — powietrza i słońca.
I w nowym szale myśl ci rozżalona,
Podsuwa dzieje ślepego Samsona,
Pewny, że siłą własnego ramienia
Złamiesz te kraty, skruszysz mur więzienia, —
I znów się spotkasz, z sercem gorejącem,
Z czystszem powietrzem i jaśniejszem słońcem; —
Rwiesz za mur, kraty rozrywasz rękami;
Mur nie ustąpił, ni wrzeciądz, ni krata;
Opadły ręce — i zalany łzami
Rzucasz — przekleństwo i wzgardę dla świata.

Czas — burzę serca, powoli ukoi; —
Gdy się twe oko z ciemnością oswoi,