Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/358

Ta strona została przepisana.

cydzieło i rozpuścili wieść, że zrewolucyonuje ono Salon cały. Jakiemż było zdumienie, oburzenie, kiedy pogłoska oznajmiła nową odmowę komisyi. Niepodobna było przeczyć, że to była z góry postanowiona gra, że chodziło o systematyczne zduszenie oryginalnego artysty. On, skoro przeszło pierwsze uniesienie, zwrócił gniew cały przeciw obrazowi, który uznał kłamliwym, nieuczciwym, obrzydliwym. Była to zasłużona nauczka, o której nie zapomni; czyż powinien był wpaść napowrót w to światło piwniczne pracowni? Czyż mu należało powracać do tej brudnej kuchni mieszczańskiej? Kiedy mu zwrócono obraz, wziął noża i przedarł go.
To też trzeciego roku zaciekał się nad pracą bezustanną. Chciał pełnego światła słonecznego, tego słońca Paryża, które w pewne dnie rozgrzewa do białości bruki, o odblaskach olśniewających frontów kamienic: nigdzie nie jest goręcej, nawet mieszkańcy południowych krajów, tu bawiący, ocierają się wciąż z potu, rzekłbyś, że to ziemia Afrykańska, pod ciężkim żaru deszczem ognistego nieba. Przedmiot, który sobie obrał był to kąt placu Karuzelu, o tej porze kiedy słońce przyświeca najsilniej. Dorożka jakaś wlecze się z woźnicą, drzemiącym na koźle, z koniem zlanym potem, o głowie pochylonej, sama jedna pośród drgającej spiekoty; przechodnie idą jak pijani, jedna tylko młoda kobieta, różowa i rzeźka idzie swobodnia pod cieniem parasolki, kro-