Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/370

Ta strona została przepisana.

ucieczki, niepodobieństwa powrócenia w to, co już przeszło, odrodzenia się chwil minionych. Te starożytne głazy pozostawały zimnemi, ten bezprzestanny bieg fal, przepływających pod mostami, ta woda, która już popłynęła dalej, zdało im się, że uniosła z sobą część ich samych, urok pierwszych żądz, radość nadziei. Teraz, kiedy należeli do siebie, nie doznawali już, jak niegdyś tego prostego szczęścia, czując ciepły uścisk ramion, kiedy tak szli powoli, niby spowici niezmiernem życiem Paryża.
Na moście Saints-Pères, Klaudyusz zrozpaczony, zatrzymał się. Porzucił ramię Krystyny i zwrócił się ku szczytom śródmieścia. Ona poczuła to oderwanie, które się dokonywało i posmutniała bardzo a widząc, że tak stoi zapatrzony, zapomniawszy o zewnętrznym świecie, chciała go zabrać ztąd.
— Mój drogi, chodźmy do domu, czas już... Jakub czeka na nas, jak wiesz.
Zdało się, że nie posłyszał jej nawet. Postąpił o kilka kroków dalej na moście, musiała iść za nim. I znowu stał nieporuszony przed żelazną balustradą, z oczyma wciąż utkwionemi tam, w wyspę, w tę kolebkę i w to serce Paryża, kędy od wieków napływa falą wszystka krew jego arteryj w ciągłem urastaniu przedmieść, zalewających równinę. Płomienny rumieniec nabiegł mu do twarzy, oczy zapałały i wreszcie szerokim ukazującjej krajobraz gestem: